Byłam u niej, kiedy z tajemniczym uśmiechem powiedziała, że ma coś dla mnie.
I wtedy przyniosła w dłoniach przezroczysty przedmiot, który wyglądał jak duch pingwina albo odcisk palca kosmity.
W dotyku przypominał stopione szkło — z bąbelkami powietrza, falistymi brzegami i jakby przypadkowo zdeformowany.
— Spróbuj zgadnąć — powiedziała, ledwo powstrzymując śmiech.
Obracałam to w dłoniach, oglądałam z każdej strony. Było puste w środku, z falistymi ściankami i wąskim otworem.

Forma do lodów? Dekoracja? Coś… intymnego? — przyznam, taka myśl też przemknęła mi przez głowę.
Przyjaciółka śmiała się z moich zgadywanek, żadna z nich nie była blisko. W końcu się poddałam.
— No mów, bo inaczej dziś nie zasnę!
I wtedy wyznała prawdę:
— To był zwykły plastikowy kubek… dopóki nie włożyłam go do zmywarki. Roztopił się!
Nie mogłam w to uwierzyć. Zwykły kubek zmienił się w coś, co wyglądało jak eksponat w galerii sztuki nowoczesnej.
I co najciekawsze — był zdeformowany tak symetrycznie, że wyglądał jak zaprojektowany przez artystę.
Od tamtej pory trzymam go na półce jako przypomnienie: zmywarka to potęga, a przypadki potrafią tworzyć prawdziwą sztukę.