Przez tygodnie nasz dom wydawał się niespokojny. Zaczęło się od cichych odgłosów drapania, jakby coś pełzało lub szeleściło w ścianach.
Na początku ja i mój mąż to zignorowaliśmy, zrzucając winę na sąsiadów albo dziwactwa starego domu. Ale każdej nocy hałas stawał się coraz głośniejszy, a nad ranem nie dało się go już zignorować.
Pewnego wieczoru przyłożyłam ucho do ściany w pokoju gościnnym i ku mojemu przerażeniu poczułam delikatne drganie — jakby coś żywego poruszało się w środku.
„Mam dość” — powiedział mój mąż. „Wyburzymy tę ścianę. I tak planowaliśmy remont.”

Nie zaprotestowałam. Wziął siekierę i uderzył w ścianę. Z każdym ciosem tajemnicze bzyczenie nasilało się. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy stałam z tyłu, zbyt przestraszona, by podejść bliżej.
W końcu kawałek tynku odpadł i prawda wyszła na jaw. Zamarliśmy z przerażenia, zdając sobie sprawę, że spaliśmy zaledwie kilka kroków od tego koszmaru.

To, co zobaczyliśmy w środku, odebrało nam mowę: setki małych, wściekłych stworzeń wpatrywały się w nas. W ścianie ukryte było ogromne gniazdo os, pełne życia.
Później dowiedzieliśmy się, że osy często budują gniazda w ciepłych, osłoniętych miejscach — na strychach, w opuszczonych budynkach albo, jak w naszym przypadku, w ścianach domu. Ich kolonie mogą rosnąć w zastraszającym tempie, osiągając tysiące osobników w ciągu jednego sezonu.

Prawdziwe niebezpieczeństwo to nie tylko bolesne użądlenia. Ich jad może wywołać ciężkie reakcje alergiczne, a nawet zagrażający życiu wstrząs anafilaktyczny, zwłaszcza u dzieci lub osób wrażliwych na ukąszenia owadów.
Wciąż nie możemy uwierzyć, że tak długo mieszkaliśmy z nimi pod jednym dachem. Sama myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby gniazdo urosło większe — albo gdyby osy same przebiły ścianę — przyprawia nas o dreszcze.