Moja teściowa miała jubileusz — 60 lat. Wielkie przyjęcie, wszyscy krewni zaproszeni. Na tydzień przed datą zadzwoniła do mnie z prośbą o pomoc w kuchni.
— Oczywiście, jeśli będę wolna. Na kiedy planujecie? — odpowiedziałam.
— W następny piątek, — powiedziała z nadzieją.
— W piątek jestem zajęta, mam zmianę w pracy.
— To dobrze! Będziemy gotować w czwartek! — powiedziała radośnie. — A to, że ciebie nie będzie w piątek, to nawet dobrze. Zaoszczędzimy na jedzeniu.
Wtedy poczułam, że to przesada. Byłam tak zraniona przez teściową, że postanowiłam się zemścić i zepsuć jej przyjęcie, na które nawet nie chciała mnie zaprosić. Oto co zrobiłam.

W czwartek przyszłam pomagać. Razem przygotowaliśmy sałatki, dania gorące, przekąski, deser. Wszystko jak należy. Ale… dodałam swoje małe poprawki.
Oczywiście nie trucizna, ale na tyle, by efekt był nieoczekiwany: sól w słodkim cieście, ocet zamiast oleju w sałatce, a do mięsa dodałam tyle pieprzu, że oczy łzawiły.
W piątek przyszłam na godzinę przed zmianą. Goście już się zbierali, stół uginał się pod potrawami. Teściowa promieniała. Wstałam, wzięłam kieliszek i powiedziałam:
— Drodzy krewni! Wznieśmy toast za jubilatkę! Za to, jaka to u nas mądra i pracowita gospodyni! Wszystko, co dziś na stole — to ona przygotowała! Sama!
Goście bili brawo. Teściowa zaczerwieniła się ze wstydu.

Potem zaczęli jeść.
Jako pierwszy zaczął się krztusić brat teściowej, gdy ugryzł mięso. Jej siostra skrzywiła się, próbując sałatkę. A ciasto o słonym smaku doprowadziło sprawę do apogeum.
— Mmm… oryginalne, — powiedział ktoś, nie wiedząc, jak grzecznie wyrazić szok.
— Może to nowy przepis? — dodał inny.
Teściowa milczała jak słup soli. Wstałam, uśmiechnęłam się i powiedziałam:

— Może jednak nie powinnaś była odrzucać mojej pomocy…
I poszłam do pracy.