Osiem lat małżeństwa rozsypało się w mgnieniu oka, kiedy mój mąż Mike przyprowadził do domu swoją ciężarną partnerkę i WYRZUCIŁ MNIE z domu.
Spakowałam się dobrze, ale to, co rozpakowałam, to był genialny i karmiczny plan zemsty!
Był wtorek wieczorem, kiedy moje życie postanowiło wymknąć się spod kontroli. Wszedłem do salonu, zmęczony po długim dniu pracy, i zobaczyłem kobietę w zaawansowanej ciąży siedzącą na kanapie i zajadającą chipsy.
Na początku pomyślałem, że może przypadkiem wszedłem do niewłaściwego domu.
Ale nie, była tam nasza brzydka kwiatowa tapeta, którą Mike uparcie chciał zachować, a poza tym był tam Mike, który wyglądał, jakby właśnie połknął jeżozwierza.
„Hej, Michelle” – powiedział głosem tak swobodnym, jakby prosił mnie o podanie soli. „Musimy porozmawiać”.
Stałem tam jak sparaliżowany, próbując w głowie pojąć scenę, która przede mną się rozgrywała. Ciężarna kobieta uśmiechała się niezręcznie, kładąc rękę na brzuchu, wyglądając, jakby brała udział w przesłuchaniu do opery mydlanej.
„To Jessica” – kontynuował Mike, wskazując na ludzki inkubator na naszej kanapie. „Jest w ciąży. Z moim dzieckiem. To… to się po prostu stało. I postanowiliśmy być razem”.
Czekałem na puentę. To na pewno jakiś wymyślny żart do nowego reality show. Może wygram samochód, jeśli nie wpadnę w panikę?
Jednak twarz Mike’a pozostała poważna, a Jessica nie przestawała się uśmiechać tym irytującym uśmiechem.
„Mike” – powiedziałem powoli – „co masz na myśli mówiąc „to się po prostu stało”? Potknąłeś się i wpadłeś na nią…?”
Mike miał czelność wyglądać na urażonego. „Dość, Michelle! To poważna sprawa. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli się wyprowadzisz. Możesz zamieszkać z mamą. Jess i ja zajmiemy się domem”.
Mrugnęłam. Raz. Dwa. Trzy razy. Nie, to wciąż nie sen.
Spodziewałam się, że Ashton Kutcher wyskoczy i powie, że dałam się nabrać. Ale niestety, Ashtona nie było. Tylko mój zdradzający mąż i jego bardzo ciężarna pomocnica.
„Dobrze” – powiedziałem spokojnie. „Spakuję rzeczy i wyjdę”.
Mike wyglądał na ulżonego, prawdopodobnie myśląc, że wywinął się bez problemu. Uśmiech Jessiki poszerzył się, jakby właśnie wygrała na loterii. Nie wiedzieli, że loteria zaraz im się odpłaci, i to mocno.
Poszedłem na górę, spakowałem walizkę z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami i wyszedłem bez słowa.
Kiedy jechałem do domu mamy, szok minął, a jego miejsce zajęła wściekłość. Ale to nie była byle jaka wściekłość. To był ten rodzaj wściekłości, który sprawia, że masz ochotę zrobić coś spektakularnie głupiego i niesamowicie satysfakcjonującego.
Następnego dnia wcieliłem swój plan w życie.
Pierwszy przystanek: bank. Wkroczyłam tam jak kobieta z misją, którą zresztą byłam. Zamroziłam nasze wspólne konto szybciej, niż zdążysz powiedzieć „zdrajca”.
Wyraz twarzy dyrektora banku, kiedy wyjaśniłem, dlaczego, był bezcenny. Jestem prawie pewien, że w myślach robił notatki do swojej kolejnej powieści.
Następnie odwiedziłem ślusarza.
Przypomniałem sobie, jak Mike podsłuchał Jessicę i powiedział, że nie będzie ich przez trzy dni, co dało mi mnóstwo czasu na realizację mojego mistrzowskiego planu. To było tak, jakby wszechświat sprzysiągł się na moją korzyść, a kimże ja byłem, żeby sprzeciwiać się przeznaczeniu?
Mój następny przystanek: mój dom. Ten sam przytulny dom, w którym kiedyś mieszkaliśmy z Mikiem, planując przyszłość, która teraz była totalną katastrofą.
Zdziwiony ślusarz pewnie myślał, że zwariowałem, rechocząc, gdy kazałem mu wymienić wszystkie zamki w domu. Chyba trochę przesadziłem, prosząc o najbardziej skomplikowane i zaawansowane technologicznie zamki. Hej, skoro już miałem to zrobić, to chciałem to zrobić dobrze. I z rozmachem.
Potem przyszli przeprowadzkowcy.
Dałem im zapasowe klucze i zleciłem im spakowanie wszystkiego, co posiadałem, czyli praktycznie wszystkiego, co było w domu. Wziąłem nawet papier toaletowy. Zobaczmy, jak Mike i Jessica będą się bawić liśćmi!
Ale wisienka na torcie? Och, to dopiero miało nadejść. Wpadłem na genialny pomysł, który sprawił, że ta zemsta nie tylko będzie słodka, ale i długotrwała.
Rozesłałem zaproszenia na imprezę. Mnóstwo. Do rodziny Mike’a, naszych przyjaciół, jego współpracowników, nawet do wścibskiego sąsiada, który ciągle narzekał na naszego zmarłego psa.
W zaproszeniu było napisane: „Przyjdźcie świętować nowe życie Mike’a! Przyjęcie-niespodzianka u nas w domu, jutro o 19:00!”
Potem zamówiłem billboard. Tak, billboard. Ogromny. Dostarczono go i ustawiono na naszym trawniku przed domem, nie sposób go było nie zauważyć.
Ogromnymi, pogrubionymi literami głosił: „Mike, gratuluję ci, że rzuciłeś mnie dla swojej ciężarnej kochanki! Mam nadzieję, że dziecko nie odziedziczy twojej niewierności!”
Odsunęłam się, by podziwiać swoje dzieło, czując się jak psotna wróżka chrzestna, która właśnie spełniła najbardziej ironiczne życzenie świata. Z zadowolonym uśmieszkiem i dramatycznym ruchem włosów odsunęłam się od sceny, z niecierpliwością oczekując chaosu, który miał się zaraz rozpętać.
Następnego wieczoru, dokładnie na zawołanie, zadzwonił mój telefon. To był Mike, a jego głos brzmiał, jakby miał tętniaka.
„Michelle!” – wrzasnął, jego głos osiągnął oktawy, o których nie wiedziałam, że jest w stanie sięgnąć. „Co się, do cholery, dzieje? Czemu są tu ludzie? I o co chodzi z tym szalonym billboardem?”
„Ach, to?” – powiedziałam, starając się brzmieć niewinnie. „Mała parapetówka dla ciebie i Jessiki. Nie podobają ci się dekoracje?”
„Dekoracje? Tu jest cholerny cyrk! I czemu nie mogę wejść do domu?”
Nie mogłam się powstrzymać od chichotu. „No cóż, kochanie, kazałaś mi się wyprowadzić, pamiętasz? Nic nie mówiłaś o tym, że tam zostaniesz. Właśnie sobie przypomniałam, że dom jest wyłącznie na moje nazwisko. Więc wymieniłam zamki. Ups!”
Po drugiej stronie zapadła długa cisza. Prawie słyszałem, jak trybiki w jego malutkim móżdżku próbują przetworzyć to, co się dzieje.
„Gdzie mamy iść?” – wykrztusił w końcu.
„No nie wiem, Mike. Może mama Jessiki chciałaby cię mieć? Słyszałem, że hormony ciążowe i teściowie świetnie się ze sobą łączą”.
Rozłączyłem się, czując się lżejszy niż od lat. Ale czekaj, to nie wszystko!
W kolejnych dniach odciąłem dopływ mediów, zrezygnowałem z telewizji kablowej i dopilnowałem, aby wszystkie nasze wspólne aktywa zostały przeniesione na moje nazwisko. Wystawiłem dom na sprzedaż, upewniając się, że w ogłoszeniu jest informacja o „bonusowej instalacji artystycznej na trawniku przed domem”.
Kazałam Mike’owi wręczyć papiery rozwodowe w pracy. Specjalnie poprosiłam listonosza, żeby przebrał się za kobietę w ciąży. Ot, dla zabawy.
Ale wszechświat jeszcze nie skończył z Mikiem. O nie, najlepsze zostawił na koniec.
Tydzień później zadzwoniła do mnie Jessica. Tak, ta Jessica. Płakała tak mocno, że ledwo ją rozumiałem.
„Michelle” – szlochała – „tak mi przykro. Nie wiedziałam… To znaczy, Mike powiedział mi, że jesteście w separacji. A teraz… teraz on jest spłukany i bezdomny, a ja jestem w ciąży i nie wiem, co robić!”
Prawie mi jej było żal. Prawie.
„No cóż, Jessico” – powiedziałam, starając się ukryć radość w głosie – „słyszałam, że cyrk ciągle szuka nowych numerów. Może założycie duet żonglerski? Ty żonglujesz dzieckiem, a on kłamstwami?”
Nie doceniła mojego humoru. Tsk! Tsk!
Jak się okazało, gdy Jessica dowiedziała się, że Mike jest teraz bezdomny, bez grosza przy duszy i pośmiewiskiem całego miasta, uznała, że związek z facetem, który nie ma pieniędzy, domu ani przyszłości, może jednak nie jest takim dobrym pomysłem.
Rzuciła go szybciej, niż zdążysz powiedzieć: „Karma ma d****!”
Ostatnio słyszałem, że Mike mieszkał w malutkim mieszkaniu, próbując zebrać wystarczająco dużo pieniędzy, żeby opłacić rachunki i zaspokoić głód. Jego rodzina odcięła się od niego, zniesmaczona jego zachowaniem.
Wysłali mi nawet kosz owoców i kartkę z przeprosinami. Zjadłem owoce, mocząc się w moim nowym jacuzzi.
A ja? Cóż, dom sprzedałem z niezłym zyskiem. Przeprowadziłem się do pięknego nowego miejsca, założyłem własny biznes i adoptowałem kota. Nadałem mu imię Karma.
No cóż, moja zemsta mogła być nieco przesadzona. Ale bądźmy poważni, przyprowadzenie do domu ciężarnej kochanki i próba wyrzucenia mnie z własnego domu? To nie tylko przekroczenie granicy, to skok o tyczce i podpalenie jej.
W końcu nauczyłem się cennej lekcji: kiedy życie daje ci cytryny, nie rób z nich po prostu lemoniady. Wyciśnij te cytryny prosto w oczy tym, którzy cię skrzywdzili, a potem usiądź wygodnie i obserwuj, jak bezmyślnie błądzą. To o wiele bardziej satysfakcjonujące.
I pamiętajcie, ludzie: oszuści nigdy nie prosperują, ale zdradzeni, którzy mają poczucie humoru i zacięcie dramatyczne? Och, my radzimy sobie świetnie!