Kiedy po raz pierwszy przyszłam do domu mojego przyszłego męża, jego mama nawet nie ukrywała pogardy.
— Myślisz, że cię poślubi? — parsknęła. — On jest wyjątkowy. Ty jesteś tylko dziewczyną z ulicy.
Zamilkłam. Naprawdę pochodziliśmy z różnych światów. On — syn lekarza i prawniczki. Ja — wychowanka domu dziecka, pracująca jako księgowa. Ale kochaliśmy się.

Ślub odbył się w nerwowej atmosferze. Teściowa przyszła w czarnej sukni — „na znak żałoby po synu”.
Na weselu wstała i powiedziała:
— Za rok go stracisz. Zobaczymy, co wtedy powiesz.

Zaczęła knuć, oczerniała mnie przed rodziną, a nawet upozorowała kradzież kolczyków.
Potem Igor miał wypadek. Silne wstrząśnienie mózgu, utrata pamięci, rehabilitacja. Nie poznawał mnie.
W szpitalu uśmiechnęła się:
— Wszystko dobrze się skończyło. Zaczniemy od nowa, synku.
Zabrała go do siebie. Zabroniła mi przychodzić. „On cię nie pamięta.” Przynosiłam listy, leki, jedzenie — nic nie przekazywała. Słyszałam, jak mówi:
— Ta “żona” wszystko zmyśliła. Nigdy nie byłeś żonaty.
Minęły dwa miesiące. Nagle zadzwonił:
— Pamiętam. Nie wszystko. Ale ciebie tak. Kłamała. Przyjedź.

Wszedł do pokoju trzymając moje listy. Spojrzał na matkę:
— Dlaczego mnie okłamałaś?
Milczała.
— Odejdź. Albo przeproś.
Powoli uklękła przede mną.
— Wybacz mi — powiedziała po raz pierwszy w życiu.